Buffalo Fuzz to duet z Minnesoty w składnie: Jared Zachary i Jake Allan. We wrześniu tego roku ukazał się pierwszy longplay, zatytułowany "Buffalo Fuzz". Na album ten trafiłem przypadkiem, przesłuchując muzykę w Internecie. Już z pierwszymi minutami album ten, wydał mi się wyjątkowy. Jego wyjątkowość wynika przede wszystkim z połączenia w idealnych proporcjach heavy bluesa i wolnego stonera. Brzmienie płynące z tego albumu przeniosło mnie do amerykańskiego baru, takiego wiecie — z przygaszonym światłem i wielkimi stołami do bilardu. Płyta w całości brzmi kompletnie, bardzo dojrzale. To album całościowy, a przy tym niejednolity. Oprócz bluesowego i stonerowego grania, nie brakuje tutaj także klasycznego rockandrollowego brzemienia. Buffalo Fuzz to cięższa wersja The Black Keys, przyprawiona Black Sabbath. Dla mnie to bardzo dobry album, który na pewno nie zginie w mojej kolekcji.
Lee Van Cleef, włoskie trio w składnie: Marco Adamo, Pietro Trinità La
Tegola, Guido Minervini. Jest to projekt, który debiutuje wydanym w tym
roku albumem „Holy Smoke".
Nigdy nie byłem fanem muzyki instrumentalnej, zawsze brakowało mi tekstu
i wokalu, nie mogłem się przekonać. Po przesłuchaniu albumu Lee Van
Cleef zmieniłem zdanie. Na krążku znajduje się pięć utworów, są to
długie, instrumentalne kompozycje, pełne gęstego, psychodelicznego
stonera. Słuchając tego wydawnictwa, miałem wrażenie, jakbym znajdował
się w amazońskiej puszczy, z bogatą i zróżnicowaną fauną i florą oraz
unoszącymi się oparami. Bo właśnie taka jest muzyka Lee Van Cleef. To
niesamowicie barwne, bogate i odurzające brzmienie, które wciąga z każdą
odsłuchaną minutą. Z wielką chęcią posłuchałbym włoskiego trio na żywo,
najlepiej gdzieś ze sceną rozstawioną w lesie. Właśnie w takiej
scenerii popadłbym w trans z muzyką Lee Van Cleef. Jest to idealna
muzyka do słuchania w samotności i przy zgaszonym świetle. Dla mnie to
jeden z ciekawszych albumów w tym roku, który jest bardziej narkotyczny
niż serial „Narcos".
Ostatnią propozycją na dziś jest, ukraińska formacja Somali Yacht Club i
ich album „The Sun”, wydany w 2014 roku. Sami o sobie mówią, że grają
stoner rock, psychedelic, shoegaze oraz post-metal. Ja jednak odważę się
na stwierdzenie, że jest to zespół grający progresywny stoner rock.
Jest to dość śmiałe stwierdzenie, jednak już na początku podczas
otwierającego płytę, utworu „Loom”, słychać brzmienie typowe dla muzyki
progresywnej. Oczywiście, później Somali Yacht Club gra ciężej, wolniej,
z potężnymi stonerowymi riffami, jednak ten progresywny klimat jest
gdzieś w tle i przewija się przez cały album, co potęguje wokal Meza,
który momentami brzmi, jak Mariusz Duda (Riverside). Ukraińska formacja
bardzo zwinnie przemieszcza się między gatunkami, zachowując przy tym
umiar. Somali Yacht Club, to dla mnie muzyczne odkrycie tego roku, a w
ich muzycznym bogactwie z pewnością, każdy znajdzie coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz