wtorek, 8 listopada 2016

Playlista Wstydu

 


  Chyba u każdego z nas pojawia się taki moment, kiedy ciężkie granie zaczyna już trochę męczyć i szukamy chwili odpoczynku, by mocne riffy znów nabrały mocy. Jedni muzycznego odpoczynku szukają w reggae, inni mają od tego kolegę, bądź polski rap i Guns N' Roses. Ja natomiast mam swoją Playlistę Wstydu, w skład której wchodzą wykonawcy z rozgłośni radiowych oraz telewizyjnych kanałów muzycznych, podpisujących się jako "rockowe" W skrócie: muzyka nie wymagająca, lekka, nastawiona głównie na zyski. Zapraszam do mojej Playlisty Wstydu.

1. Weezer - Thank God For Girls

 Na pierwszy ogień Weezer. Cały urok tego kawała tkwi w perkusji, która brzmi tu po prostu dobrze, tworzy przyjemny dla ucha rytm, który w połączeniu z lekkim tekstem i pomysłowym teledyskiem daje singiel, który wpada w ucho i zostaje w głowie na trochę. Jest to przyjemne trzy i pół minuty, przy których można wypocząć i pośpiewać.



2. Pop Evil - Ways To Get High 

Pop Evil to dość świeży zespół na scenie, mimo iż istnieją już od 2001 roku, a na swoim koncie mają 4 wydawnictwa. Utwór "Ways To Get high", to idealny przykład tego, że w muzyce zapanowała powszechna moda, na lata 70, psychodeliczne brzmienia i Dzieci Kwiaty. Utwór ten od początku do końca jest jedną wielką inspiracją właśnie tymi nurtami, jak wyszło? Oceńcie sami, dla mnie takie dobre 4+, a słucha się tego przyjemnie.
 


3. Foals - Mountain At My Gates 
  
Na playliście wstydu, nie mogło zabraknąć oczywiście hipsterskiego grania prosto z bezglutenowego Open'era. FOALS, z całej tej listy, chyba mój ulubiony zespół, do którego dość często wracam, zwłaszcza kiedy potrzebuję małego pobudzenia i rozweselenia.    


 


4. Royal Blood - Little Monster 

Royal Blood, brytyjski duet, który gra dopiero od trzech lat, wydał jeden album, a jest o nich głośno. Z całej listy wstydu, ich wstydzę się najmniej. Grają najmocniej, mają w sobie pazur, a heavy bluesowy klimat w ich muzyce daje porcję energicznego, garażowego grania.


 


5. Leo Moracchioli 

I tu prawdziwy popowy cios! Leo Maracchioli, norweski muzyk, YouTuber, który po prostu coveruje wszystkie największe przeboje. Warto zauważyć, że wszystkim zajmuje się sam. Sam nagrywa partię wokalne, gitarę i perkusję, a później składa to w całość. Dzięki niemu popowe hity stały się dla mnie możliwe do osłuchu. Jest to propozycja idealna na listopadową depresję, ponieważ większość jego nagrań to nie tylko covery, ale przede wszystkim doskonałe parodie.