Ostatni koncert Red
Scalp, jaki pamiętam na pewno nie mógł być zaliczony do udanych. Grali
wtedy bez wokalisty, cały koncert był w dużej mierze instrumentalny, a Jędrek
dopiero co stawiał swoje, pierwsze wokalne kroki. Po zaledwie kilku latach od
tego koncertu, Red Scalp dzisiaj, to
zupełnie inny zespół i zupełnie inna jakość grania. Progres, jaki wykonali jest
nie do opisania. Brzmią profesjonalnie, dojrzale, jakby na scenie grali od
ładnych kilku lat, do tego partii wokalnych słucha się teraz idealnie, przyjemny
dla ucha lekki wokal zupełnie nie podobny do tego z przed kilku lat.
Mimo, iż kultura Indian i stoner rock idą od zawsze w
parze, to dopiero Red Scalp złożył
to w całość, nadając tym samym swojej muzyce i koncertom niespotykany i
wyjątkowo rytualny klimat. Muzycznie poznańska formacja, to porządne stonerowe granie, pełne długich kompozycji, bogatych w
siarczyste, psychodeliczne i transowe riffy. To wszystko razem, po prostu brzmi
genialnie. Tym bardziej mając w pamięci z jakiego miejsca startowali, jako
zespół. Teraz to jedna z czołowych polskich kapel, grająca stoner, która swoją
pracą po za muzyczną, wprowadziła psychodeliczne brzmienia w naszym kraju, na zupełnie
inny i dotąd nieznany poziom, docierając tym samym do masowej liczby odbiorców,
za co wielkie ukłony i czapki z głów dla
chłopaków z Red Scalp.
Kolejnym zespołem podczas tego wieczoru, był
kalifornijski zespół Fatso Jetson, zespół
który współpracował między innymi z takimi muzykami, jak Brant Bjork(Kyuss, Fu Manchu), Gary
Arce(Yawning Man), czy Joshua Homme(Queen
of the Stone Age).
Fatso Jetson,
to nic innego jak klasyczny desert rock. Grają szybko, mocni i rytmicznie, są
jednak chwile kiedy zwalniają tempa, by zagrać bardziej klasycznego rocka, z
psychodelicznym riffem w tle. Spędziłem z tą kapelą trochę czasu zarówno przed
koncertem, jak i po. Koncert mogę zaliczyć oczywiście, do tych udanych, jednak
co do samej muzyki Fatso Jetson, cały
czas mam mieszane uczucia. Oczywiście, jest to jedna z czołowych kapel w tym
gatunku na świecie, grająca już ponad dwadzieścia lat, z bogatym dorobkiem
artystycznym, jednak jeśli chodzi o mój gust, to nie wywołują żadnych większych
emocji.
Ostatnim zespołem podczas drugiego dnia October in Smoke, był szwedzki zespół Greenleaf, z austriackiej wytwórni Napalm Records, o której wypadałoby
napisać osobny artykuł. Szwedzki zespół, to porcja szybkich i mocniejszych
riffów, oraz wyrazisty, brodaty wokal. Greenleaf,
to chyba najbardziej charakterystyczne granie, pełne klasycznego i
psychodelicznego stonera, momentami łączonego z heavy bluesem. Koncertowo, to
zespół który wciąga w swoją muzykę, nie pozwalając odejść spod sceny. Wielkim
atutem ich muzyki, jest zróżnicowanie, jakie prezentują w swojej twórczości.
Każdy miłośnik psychodelików znajdzie coś dla siebie w muzyce Greenleaf.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz