piątek, 14 października 2016

October in Smoke cz.II



    Ostatni koncert Red Scalp, jaki pamiętam na pewno nie mógł być zaliczony do udanych. Grali wtedy bez wokalisty, cały koncert był w dużej mierze instrumentalny, a Jędrek dopiero co stawiał swoje, pierwsze wokalne kroki. Po zaledwie kilku latach od tego koncertu, Red Scalp dzisiaj, to zupełnie inny zespół i zupełnie inna jakość grania. Progres, jaki wykonali jest nie do opisania. Brzmią profesjonalnie, dojrzale, jakby na scenie grali od ładnych kilku lat, do tego partii wokalnych słucha się teraz idealnie, przyjemny dla ucha lekki wokal zupełnie nie podobny do tego z przed kilku lat.
Mimo, iż kultura Indian i stoner rock idą od zawsze w parze, to dopiero Red Scalp złożył to w całość, nadając tym samym swojej muzyce i koncertom niespotykany i wyjątkowo rytualny klimat. Muzycznie poznańska formacja, to porządne stonerowe  granie, pełne długich kompozycji, bogatych w siarczyste, psychodeliczne i transowe riffy. To wszystko razem, po prostu brzmi genialnie. Tym bardziej mając w pamięci z jakiego miejsca startowali, jako zespół. Teraz to jedna z czołowych polskich kapel, grająca stoner, która swoją pracą po za muzyczną, wprowadziła psychodeliczne brzmienia w naszym kraju, na zupełnie inny i dotąd nieznany poziom, docierając tym samym do masowej liczby odbiorców, za co  wielkie ukłony i czapki z głów dla chłopaków z Red Scalp.

   Kolejnym zespołem podczas tego wieczoru, był kalifornijski zespół Fatso Jetson, zespół który współpracował między innymi z takimi muzykami, jak Brant Bjork(Kyuss, Fu Manchu), Gary Arce(Yawning Man), czy Joshua Homme(Queen of the Stone Age).
Fatso Jetson, to nic innego jak klasyczny desert rock. Grają szybko, mocni i rytmicznie, są jednak chwile kiedy zwalniają tempa, by zagrać bardziej klasycznego rocka, z psychodelicznym riffem w tle. Spędziłem z tą kapelą trochę czasu zarówno przed koncertem, jak i po. Koncert mogę zaliczyć oczywiście, do tych udanych, jednak co do samej muzyki Fatso Jetson, cały czas mam mieszane uczucia. Oczywiście, jest to jedna z czołowych kapel w tym gatunku na świecie, grająca już ponad dwadzieścia lat, z bogatym dorobkiem artystycznym, jednak jeśli chodzi o mój gust, to nie wywołują żadnych większych emocji.

   Ostatnim zespołem podczas drugiego dnia October in Smoke, był szwedzki zespół Greenleaf, z austriackiej wytwórni Napalm Records, o której wypadałoby napisać osobny artykuł. Szwedzki zespół, to porcja szybkich i mocniejszych riffów, oraz wyrazisty, brodaty wokal. Greenleaf, to chyba najbardziej charakterystyczne granie, pełne klasycznego i psychodelicznego stonera, momentami łączonego z heavy bluesem. Koncertowo, to zespół który wciąga w swoją muzykę, nie pozwalając odejść spod sceny. Wielkim atutem ich muzyki, jest zróżnicowanie, jakie prezentują w swojej twórczości. Każdy miłośnik psychodelików znajdzie coś dla siebie w muzyce Greenleaf.


    Druga część October in Smoke, była pełna porządnego stonera z najwyższej, światowej pułki, czego dowodem były nie tylko kapele, ale także publiczność, która przybyła do Klubu u Bazyla w znacznie większej ilości, niż podczas części pierwszej. Osobiście z wielkim zniecierpliwieniem, ale także smutkiem, spowodowanym tym, że to już koniec, wyczekuję niedzielnego koncertu, podczas którego zagra między innymi grecki Godsleep. Do zobaczenia!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz